Not really familiar with polish? Try >> ENGLISH VERSION << of this site :)

Nowe fragmenty 2 razy w tygodniu

Tych, którzy nie lubią się rozdrabniać, zapraszam na strony zawierające wszystko, co zamieściłem do tej pory (nie liczac biegunek werbalnych). Aktualizacja średnio co tydzień.

wtorek, 21 sierpnia 2012

Interwał IV (VI)


Zeszła z jego stóp i chwyciła za rękę. Była na niego zła, owszem. Zachował się w końcu jak ostatni, nieodpowiedzialny dupek. Ale, jednocześnie, była szczęśliwa. W końcu wrócił w jednym kawałku, a po tym co zdążyła usłyszeć umierała ze strachu. Psy nocne pozbawiły życia już kilku Szczurów i jednego strażnika. Poza tym - z roku na rok wydają się coraz śmielsze i bardziej bezczelne. Nie do wyobrażenia było kiedyś, by chociaż zbliżały się do schronów. Boją się przecież światła, które kojarzy się im jednoznacznie z bólem powodowanym przez promienie słoneczne. Jednego była pewna - będą jeszcze z nimi problemy. Tylko nie do końca wiedziała, dlaczego. Ścisnęła dłoń Sama, by się upewnić, czy na pewno jest. Znając swojego chłopaka i jego przyjaciela, była niemal pewna że to ten drugi był ranny. Ale niepokój i tak był tak intensywny, że przez te dwie godziny biegała po całym schronie mając bryłkę lodu w gardle.

Drzwi na samym końcu korytarza otworzyły się i wyszedł z nich starszy, długowłosy człowiek w rozpiętej koszuli i obwieszony koralikami. Skrzynkę którą miał w rękach postawił delikatnie na podłodze i zamknął zamek na klucz, który później przypiął do boku spodni. Przeciągnął się i, z lekkim trudem, podniósł pudło. Dogonił wlokącą się parkę i zrównał z nimi. 
- O, a co tu robi strażnik z najlepszym tyłkiem w K-4? - Uśmiechnął się szeroko i mrugnął do Emmy.  
- Przyszłam po swojego szczurka, Tom - odwzajemniła uśmiech i objęła ramię człapiącego swoim tempem Samuela. Świat nadal mu nieprzyjemnie wymykał się spod stóp, ale szedł w miarę prosto i bez niczyjej pomocy. Nie lubił tego stanu, tuż za delikatną granicą, za którą dostawało się drętwoty języka i myśli. Nie lubił przy świadkach w każdym razie. Trochę żałował że po prostu nie wziął butelki do swojego pokoju na poziomie mieszkalnym. Wtedy mógłby się zalać w trupa a nie udawać, że wcale tego nie chce i musi być ogarnięty. To by rozwiązało wiele problemów, między innymi ominęłoby go dalece traumatyczne pionowe piętnaście metrów schodami w dół, które czekają go w przeciągu najbliższych kilku minut. A wszystko przez to, że sam, z własnej woli, podjął się załatwienia formalności na górze. Musiał zdać relację z ostatniego wyjścia i dać do wyceny przedmioty, które ze sobą przywlekli. A to najlepiej robi się przy wódce.
-Ten tutaj wygląda na troszkę chorego, nie wiadomo ile jeszcze pociągnie. Nie myślałaś nad rozszerzeniem hodowli?
-Nie w twoim życiu, misiek. Ten jest wyjątkowo wytrzymały, nawet jak na gryzonia. Co tam niesiesz? - kiwnęła głową w stronę skrzynki
-Sam pewnie doskonale wie, co.
-Szczęście w płynie - wybełkotał Samuel
-No proszę, zuch chłopak. Niesamowite że potrafi jeszcze coś powiedzieć po naszej posiadówce - wybuchnął śmiechem, delikatnie kopiąc pod ścianę pusta butelkę, która leżała na drodze - Skrzynkę eliksiru szczęścia. Dla karawany, chłopaki się dopominają więcej, ale w tej chwili nie ma. Robi się, a to cudo wymaga czasu i uczucia. Moje wspaniałe skarby - Podniósł skrzynkę wyżej i sprezentował jej soczystego buziaka.


-    

czwartek, 16 sierpnia 2012

Interwał IV (V)

-Wstajesz – kobiecy głos oświadczył wbijając się strachem i wstydem w żołądek, akcentując nieuchronność zdarzeń niezbyt silnym kopnięciem w żebra. Samuel mógłby przysiąc, że zamknął oczy tylko by nimi mrugnać, a teraz zwinął się w kłębek wiedząc, że ostatnie przygody z Mikelem będę spacerkiem po łące w porównaniu z następnymi kilkunastoma minutami. Czasami człowiek czuje się, jakby stąpał boso po cienkim lodzie wiedząc, że jak postawi stopę gdzie nie trzeba to nie tylko odmrozi sobie nogi, ale też jajka. W tym wypadku można było spokojnie dodać metaforyczne wiosenne roztopy, niedźwiedzia i, jak najbardziej dosłowną, wkurzoną kobietę.
Tą która stała nad Samuelem nazywano Emma, miała ze sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, dwadzieścia cztery lata, częściowo zasłoniętą jasnymi włosami twarz nastolatki i wściekłość w oczach. W ręku trzymała pałkę teleskopową, którą obracała z niemiłą dla oka precyzją kogoś, kto wie jak jej użyć – Wstawaj, powiedziałam – dźgnęła go nią.
Samuel posłusznie zaczał zbierać się z podłogi, używając przy tym ściany. W końcu stanął wyprostowany udając, że wcale dużo nie wypił. Chwiał się lekko, mając wzrok wbity w swoje buty.
- Co ty sobie kurwa wyobrażasz?! Spójrz na mnie! - Sam podniósł wzrok, jednak jego twarz była bez cienia wyrazu – O tym że wróciłeś dowiedziałam się dopiero od twojego ojca! Ile to już minęło, ze dwie godziny? Cała krypta huczy o tym, że ktoś ze Szczurów i technik są ranni, że zostali zaatakowani na górze! Nie było cię trzy dni ty pierwsze co robisz, to idziesz się schlać?! - z oczu pociekły jej łzy. Zamachnęła się chcąc uderzyć Samuela, ale ten złapał ją za rękę, przyciągnął do siebie i pocałował. Trwało to dosyć długo, a kiedy Sam się odsunął – uśmiechnął się lekko.
- Kretyn. Debil i półmózg – pchnęła go na ścianę przejmując inicjatywę. Ugryzła też go w język – Do tego śmierdzisz wódą.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Interwał IV (IV)


          "Dziadek mi opowiadał codziennie przed snem jak piękny jest świat na górze. Od lat wychodzę na powierzchnię i do tej pory pamiętam pierwszy raz. Powolne kroki, grząski piasek cudownie miękki pod stopami, szczęście i zaraz później strach. Latarka nie potrafiła mi pokazać, gdzie się kończy ten świat. Zrozumiałem, jak mały był mój dom. Betonowe korytarze nagle zaczęły mi się wydawać klaustrofobiczne, przerażająco ciasne. Pamiętam też swój pierwszy świt, jeszcze tego samego dnia. Specjalnie zostałem dłużej. Ostrzegali mnie, że to może być ostatnia rzecz którą zobaczę, ale nie obchodziło mnie to. W końcu nie do końca mieli rację - wzrok odzyskałem już po kilku godzinach. Dobrze że Jonas był ze mną. Dopiero wtedy doszło do mnie jak ogromy jest świat nad domem i jak ogromne budowle tkwią zaraz nad naszymi głowami. Ludzie musieli mieć sporo z Boga. Wtedy też, siedząc w ślepej ciemności i nie mając nic lepszego do roboty jak słuchać opowieści, dziadek zaczął mi opowiadać swoje historie. O tym, że ludzie żyją nie tylko w kanałach pod miastami, tak jak my, ale w schronach wybudowanych dawno, dawno temu. Opowiedział mi o Nomadach, przedzierających się przez pustkowia. I, nade wszystko, opowiedział mi o Szklanych Ogrodach. Teraz mogę stwierdzić, że to najpowszechniejsza wersja jaką słyszałem, mimo pewnych subtelnych różnic. Z tego co rozumiem, ta legenda różni się u Nomadów, u ludzi ze Schronów, u nas. Różnica kilkunastu kilometrów wprowadza już modyfikacje, dochodzą nowe wątki lub ludzie. Słyszałem nawet wersję, że ktoś je nawet już kiedyś odnalazł, ale zgubił drogę w burzy piaskowej. W innej – widząc jej blask oślepł i został odnaleziony przypadkiem przez grupę Nomadów, kiedy oszalały błąkał się po wschodnich częściach pustyni.
          Historia Szklanych Ogrodów jest jednocześnie historią powstania człowieka i jego upadku. Dawno, dawno temu istniał zupełnie inny świat, pełen zieleni, wody i szczęśliwych ludzi. Nie znali oni głodu, pragnienia, palącego słońca i przejmującego chłodu kanałów. Bóg dawał człowiekowi wszystko, czego potrzebował by żyć i tworzyć co mu do życia potrzebne, pozostając w cieniu swojej chwały i ciesząc się widokiem swoich dzieci. Trwało to setki lat, człowiek rozwijał się, tworzył rodziny, miasta, ogromne społeczności zwane państwami. Ale im ludzi było więcej, tym bardziej zapominali o swoim Stwórcy. Ten smucił się, ale jednocześnie cieszył z ich samodzielności. Aż w końcu ludzie zapomnieli o Bogu, zatracając się w sobie coraz bardziej. Powstał pierwszy grzech pierwotny – zapomnienie. Kiedy Ludzkość zapomniała o Panie, ten odszedł płacząc. W ten sposób powstały akweny słonej wody. Kochał nas nadal, i w swojej dobroci zostawił samych sobie, byśmy mogli rozwijać się dalej bez skrępowania. Człowiek poczuł samotność i wewnętrzną pustkę, jak po utracie rodziców czy kochanka. W ten sposób powstały kolejne grzechy – łakomstwo i gniew. Bo człowiek w swojej naiwności próbował zapełnić pustkę jedzeniem, wodą, technologią i przyjemnością. Kiedy uświadomił sobie, że to wcale nie pomaga, wpadł w gniew. Kiedy ludzi było za dużo, gniew przerodził się w wojnę. Klany walczyły między sobą o zasoby i miejsce by żyć. Gorączkowo rozwijano technologie, by móc walczyć brutalniej i efektywniej. Kiedy ziemia zachłysnęła się krwią, stalą i ogniem, pojawił się brat bliźniak stwórcy. Nienawidził ludzi przez to, jakimi się stali i w jaką rozpacz wpędzili jego ukochanego brata. Dlatego by zemścić się za jego cierpienia uszczknął kawałek swojego ciała, przeklął go i wrzucił do wody, a stamtąd rozprzestrzenił się po całym świecie wraz z deszczem, mgłą i rzekami. Świat się zaczął zmieniać pod wpływem Boskiego pierwiastka. Pierwsze rośliny stawały się niejadalne, o grubej korze i skórze, napęczniałe i tracące kolor. Trawa zaczęła znikać, będąc paloną przez coraz silniejsze promienie słoneczne. Jej miejsce powoli zajmował czerwony i brązowy mech. Pola uprawiane przez człowieka padały martwe, powszechniał głód. Znalazł Brat Boga grzesznika i spytał, czy chciałby być doskonalszy niż reszta. Ten zgodził się ochoczo, chcąc zniszczyć swoich wrogów. Uszczknął więc Bliźniak jeszcze okruch swojego ciała i podarował grzesznikowi, a ten swoim przyjaciołom, roznosząc zarazę między siebie.  Przez swój grzech człowiek pod wpływem ciała Boga odrzucał je. Początkowo delikatnie, przez miesiące mając jedynie zawroty głowy, kaszel i wymioty. W końcu zaczynał gnić od środka, krwawić ze wszystkich otworów swojej powłoki. Wszyscy chorowali nieuleczalnie i śmiertelnie. Największy ból jednak przeżywali ci, którzy przyjęli przekleństwo Bliźniaka. Brat Boga chciał, by w chwilach tragedii ludzie przypomnieli sobie o ich Stwórcy. Zamiast tego walczyli ze sobą jeszcze intensywniej, jeszcze brutalniej. W końcu, gdy siły ich opuściły, schronili się przed słońcem w stworzonych przez siebie schronach. Siedzieli tylko i czekali na swój koniec.  Bliźniak usiadł i zaczął płakać, gdyż uzmysłowił sobie, że zawiódł. Dopiero jego płacz, doniosły i głośny, sprowadził brata. Stwórca widząc, jak jego Stworzenie umiera bez celu i okropnych męczarniach zdarł z siebie ubranie i zasłonił swoim ciałem słońce, by dać czas człowiekowi na schronienie się. Gdy dowiedział się od brata o jego uczynkach i motywach, ucałował go i odszedł z jego pola widzenia. Wiedział, że jeśli czegoś natychmiast nie zrobi, wszystkie jego dzieci zginą wraz z roślinami i zwierzętami. Dlatego też stworzył swój ogród, na podobieństwo świata który został zniszczony przez ludzi i wprowadził do niego najpiękniejsze rośliny. Pozbierał ruiny miast i stworzył z nich kopułę ze szkła i stali, by chroniła jego przedostatni dar dla ludzkości. Ukrył swój Eden przed człowiekiem, by dać mu czas na dźwignięcie się z kolan i nadzieję na lepsze jutro. A potem, by go ocalić, podarował i siebie. Jednak lata cierpienia zmniejszyły jego moc – poświęcił więc swoje własne ciało, podarowawszy jego kawałki dzieciom i leczył je z choroby. Starczyło jednak tylko dla tych, których przeklął swoim ciałem jego Brat, dla cierpiących największe katusze. Był to dla nich jednocześnie największy dar i najstraszniejsze przekleństwo – stali się odporni na choroby i najbliżsi Bogu, powodując zazdrość reszty. Byli oni obarczeni piętnem pierwszego grzesznika – oczami koloru nieba i piasku. Mimo swojego poświęcenia Stwórca ocalił jedynie garstkę. Gdy zobaczył to jego Brat, nie potrafił zrozumieć miłości jaką obdarował swoje Stworzenie. Nienawiść wybuchła w jego sercu, a gniew przyćmił większość uczuć. Jednak przez szacunek dla swojego Brata, uwolnił grzeszników od piętna i ludzkość wyleczył z choroby, lecz nie dał odporności. Pozostawił jednak swój Pierwiastek, by ludzie pamiętali o swoich grzechach i zapomnieniu, jakiego się dopuścili. Zostawił chorobę w powietrzu i wodzie, oraz spalony słońcem świat by ludzie w nim żyli, jako wiekuistą zemstę za cierpienie swoje i swojego ukochanego Brata.
          W pokucie za swoje grzechy ludzie żyją teraz bez Boga, błądząc  w ciemności, jednak mając Nadzieję."

czwartek, 9 sierpnia 2012

Interwał IV (III)

          Było głośno, praktycznie w każdym pokoju bawiło się, w swoim gronie, kilka osób. Kwatery szczurów miały o tyle specyficzną budowę, że śmiało można powiedzieć o dwóch niezależnych skrzydłach rozdzielonych Centrum, w którym zostawiało się zebrane śmieci ludziom, którzy potem dostarczali je gdzie trzeba. Miało kilkadziesiąt metrów kwadratowych i, co ważne, osobny pokój ze składem tymczasowym i niewielką windą towarową. W ten sposób cięższe rzeczy mogły powędrować bezpośrednio do warsztatów czy farm na najniższych piętrach. Drugie skrzydło nie różniło się praktycznie niczym - także na tyle kolorowe, na ile znalazło się barwników na ściany, zwykle tętniące życiem. Ale, przynajmniej tym razem, dużo cichsze i nikt nie leżał pijany na korytarzu. Zbieracze po długich dyskusjach czasami kończonych rękoczynami wypracowali u siebie niezwykłą kulturę picia i uciechy. Jedno skrzydło zawsze bowiem miało być na tyle spokojne, by Szczur który wrócił z nocnego wypadu po śmieci mógł w spokoju odpocząć bez sąsiada pijącego głośno za jego zdrowie. 
          Ściana, pod którą leżał Samuel była pomalowana czerwoną farbą na tyle oszczędnie, że przez wzory wijące się od ziemi ku górze przebijała się oryginalna, całkiem biała powierzchnia. Mimo że Szczury potrafiły wrócić nawek kilkanaście dni od wyjścia, było to jedno z najczystszych miejsc w Schronie. Mówi się, że człowiek niepewny swojej przyszłości, mający realne podstawy do zastanawiania się, czy uda mu się przeżyć kolejny dzień, przestaje dbać o cokolwiek. Tutaj wyglądało to zupełnie inaczej - mimo nastroju pozornego chaosu i anarchii - wszystko miało swoje miejsce i czas. Było to wynikiem konieczności - jako jedni z pierwszych odkryli, że wolna amerykanka na pustkowiach jest skuteczna i opłacalna, jednak nie na dłuższą metę.  Dużo większe szanse na cokolwiek ma grupa. Szczury z K04 tworzyły gang, organizację bez głowy na wzór Nomadów. Zdobywali to, czego nie byli w stanie znaleźć nawet wędrujący handlarze, zaopatrywali karawany w używki i de facto to oni tworzyli szlaki handlowe o najwięszych zyskach. Bimber pędzony w miejscach poza schronem i tytoń hodowany kosztem wyżywienia jakiś 50 osób miał taki zbyt, że ta Krypta była uwazana za jedną z najbogatszych. 

czwartek, 2 sierpnia 2012

Interwał IV (II)


          Samuel zatoczył się, pośliznął o leżącą na podłodze pustą już butelkę po samogonie i zarył twarzą w ścianę. Był na tyle pijany, że nie czuł bólu, ale to, że świat wirował jeszcze przed uderzeniem pomogło mu zdecydować o chwili odpoczynku. Położył się więc na plecach tam gdzie upadł. Zamknięcie oczu w celu błogiego odpłynięcia w krainę, gdzie piasek trzyma się z dala od wnętrza butów i alkohol nie powoduje kaca było błędem. Miał wrażenie że świat kręcił się wokół niego w najbardziej dosłowny sposób z możliwych z szybkością porównywalną do opróżniania butelek jeszcze chwilę temu. Niemal natychmiast poczuł, jak nieszczęśliwy żołądek w ramach buntu próbuje z siebie wyrzucić wszystko, co mu „leży na wątrobie”. Otworzył oczy i zatrzymał świat. No, prawie.
          Ktoś nie przejmując się nim zbytnio przeszedł nad Samuelem i parsknął śmiechem – Mówiłem, że ścierwo mocne i trzeba uważać? – Stary Szczur, wyglądający jakby miał dwudziestoletnie doświadczenie w wychodzeniu na powierzchnię żeby tylko nie musieć trzeźwieć, wyciągnął do niego rękę, ale chłopak tylko  pomachał swoją w ramach wdzięcznej odmowy.
- Yhhhsam. Za chwile – wybełkotał i zasłonił oczy dłonią. Akurat nad jego głową była lampa. Powtórzony błąd i powrót helikoptera.
          Stalkerzy, Łowcy, Łapacze, Szperacze, Śmieciarze, Szczury – jakkolwiek się na nich nie woła, mają coś wspólnego. Zwykle – miejsce zamieszkania. W każdej strukturze schronu są miejsca, gdzie ci ludzie zwyczajowo się gromadzą. W przypadku K4 jest to najwyższe piętro, niedaleko kwater strażników. Jakiś dowcipniś o kwaterach Szczurów mówił „Nora”, i nazwa ta się szybko przyjęła – nawet wśród samych mieszkańców. Było to określenie jednocześnie trafne i mylące. Bo mimo całkiem nieprzyjemnego klimatu, który panował w Norze, było niewiele miejsc bardziej żywych i kolorowych. Biorąc poprawkę na to, że było to oficjalne zbiorowisko degeneratów i samobójców, leżący i pijany jak szpadel Samuel doskonale wtapiał się w otoczenie. Problem polegał na tym, że istniało przyzwolenie na ograbienie takiego człowieka do skarpetek, jako albo frajera, albo frajera przyjezdnego. Zorientowany człowiek po alkohol i używki umilające egzystencję w ciasnocie schronów przychodził do kwater Szczurów. Zwykle dlatego, że oficjalny obieg praktycznie nie istniał a Szczury miały na tego typu szemrany handel błogosławieństwo władz podparty całkowitym zaspokojeniem rynku. A w przypadku Nory w K-04 - nie tylko lokalnego.

poniedziałek, 30 lipca 2012

Interwał IV (I)


          "Na urodziny dostałem najpiękniejszy prezent o jakim mogłem tylko marzyć i największy wpierdol w swoim życiu. Pierwsze od ojca, drugie od tej bandy zawszonych debili, myślących że jak mają mięśnie to mogą wszystko. Do tej pory, mimo że minęło kilka godzin, boli mnie większość ciała i kilka razy rzygnąłem do kubła. Pieprzyć ich, dostałem własną książkę do napisania i kilka ołówków. Dwa z nich nawet nie są naostrzone! Kartki są prawie zupełnie gładkie, mimo że żółte, i dosyć sztywne.  Chyba coś na nich kiedyś było, ale znikło z czasem.
          Chyba mam dosyć. Muszę stąd uciec, bo mnie zabiją jak resztę. Nie da się tego inaczej określić, ta banda wszystkich chce pozbawić życia, tak jak oni sami są martwi. Bez marzeń, bez wiary, egzystując dzień za dniem żrąc mech i pieczarki, będąc szczęśliwym, gdy się zdarzy złapać szczura. Chcą żebym tak jak oni błąkał się bez celu po kanałach, siedział na dupie albo najlepiej zbierał chrust na opał. Kurwa, nie. Mam już szesnaście lat, a oni nadal traktują mnie jak dziecko, które buntuje się tylko by zrobić innym na złość. Nie porzucę ani swoich marzeń, ani książek. To że oni nie potrafią czytać nie daje im prawa by mówić, że to co robię jest bez sensu.  Prawda jest taka, że oni stracili sens życia, zmuszają się do każdego oddechu, do każdego dźwignięcia powiek. Do każdego ruchu, kęsa, łyku wody. Zapomnieli już jak to jest wierzyć w coś, zapomnieli opowieści swoich dziadków. Ja pamiętam i wierzę. Nie, nie wierzę, ja wiem, że są prawdziwe. Muszą być, tylu różnych ludzi opowiadało to samo, że to nie może być bajka. One istnieją i to JA je znajdę. Do tej pory tylko myślałem, czas zacząć działać. Zacznę spisywać wszystko, co o nich usłyszę, wyjście teraz, w tej chwili, ucieczka, jest bez sensu. Tylko dam się zabić jak któremuś z tych idiotów szukających szczęścia na zewnątrz. Nie jestem samobójcą

Mogą się ze mnie szydzić, mogą mnie bić. Ale nie stanę się taki jak oni. Wytrzymam."

niedziela, 1 kwietnia 2012

Interwał III (XXXIII)

- Żyje - powiedział kategorycznym tonem człowieka znającego się na rzeczy. W międzyczasie po sali rozniósł się słodki, wzbudzający odruch wymiotny zapach krwi i starego psa - Myślałem że mój syn jest idiotą, ale najwidoczniej bierze przykład z najlepszych źródeł. Jak dziewięciolatek - mocny oddech i dobry węch zmusiły go do zrobienia dwóch kroków w tył. Pokręcił głową w niedowierzaniu i zaczął bawić się drewnianym patykiem obracając go palcami. Mikel w tym czasie cierpliwie łapał równowagę, by utrzymać się w pozycji wertykalnej - Wypad do łazienki. Tam jest prysznic i nie waż się wrócić w tych samych szmatach. Możesz stać na nogach więc myślę że jesteś w stanie to zrobić... dla nas wszystkich. I ze dwóch najbliższych pokoleń, które będą musiały tu rezydować. Cuchniesz tak, jakbyś tulił się do zdziczałego, zarobaczonego psa codziennie tarzającego się we własnym gównie i... - nieobecny, mimowolny uśmiech Mikela sprawił, że lekarz usiadł na swoim biurku. Złapał patyk i wyprostował rękę, końcem wskazując na chłopaka - żartujesz, prawda? przecież nawet wy nie możecie być aż tak... nie, oczywiście że nie żartujesz - schował twarz w dłoniach, żałując swoich niedawnych słów o zbyt długim okresie nudy.
- Daruj. Proszę - Mikel niemal od wejścia unikał kontaktu wzrokowego z lekarzem. Był za to skoncentrowany na stojącym w  kącie pomieszczenia zrobionym z rurek, niezbyt wygodnym łóżku pokrytym już brudnym od kurzu i krwi białym prześcieradłem, na którym leżała Ino. Oddychała dosyć szybko, ale miarowo, mając obandażowaną głowę i twarz zwróconą w kierunku ściany. Złamana ręka, będącą już w gipsowym usztywnieniu, leżała wyprostowana na jej boku. Dalej w tych samych rzeczach, które miała na sobie podczas ataku - Co z nią? - pierwszy raz od wejścia uniósł głowę i spojrzał na lekarza. Słowa które udało mu się wyartykułować brzmiały tak jak on się czuł - słabo.
- Jest zdecydowanie lepiej niż mogło być - westchnął i rzucił patyk na biurko - Może i jesteś idiotą, ale wygląda na to że żyje tylko dzięki tobie - Z rogu pomieszczenia dobiegł ich cichy szloch. Mikel momentalnie odwrócił głowę w jego kierunku, a jego twarz poszarzała jeszcze trochę - i... odzyskała już przytomność. 
- Ja... pójdę... przestać śmierdzieć - Łowcy zrobiło się miękko w nogach. Chciał możliwie jak najdłużej uniknąć kontaktu z Ino. Nie chciał, żeby zobaczyła go w takim stanie, w jakim był w tej chwili. Było w tym trochę dumy i trochę strachu, a psychiczny uraz który wynikał z ich przerwanego, burzliwego związku zderzał się boleśnie ze wspomnieniami uczuć. Drzemały one niespokojnie a zdrowy rozsądek który Mikel zamontował na stałe w miejsce wewnętrznej pustki stawał na rzęsach, by nie narobić niepotrzebnego hałasu. Często za pomocą metaforycznego kija baseballowego w fizycznej, płynnej postaci dostarczanej do ust. W tej chwili czuł się zagrożony.

Mikel ruszył chwiejnym krokiem w stronę korytarza, mającego doprowadzić go do łazienek. Kiedy tylko do niego doszedł, jego ręka powędrowała do ściany, szukając punktu podparcia. Przeszedł tak jakieś trzy metry ciągnąć za sobą ślad brudu i krwi na białych płytkach. Widząc to, lekarz westchnął i skinął synowi niewerbalnie prosząc o interwencję. Był pewien, że chłopak przeżyje prysznic. Wątpliwości występowały tylko w kwestii, czy nie zemdleje w drodze do niego. Samuel pokręcił głową i truchtem podbiegł do przyjaciela
-Zamierzasz iść z tym? - złapał jego plecak i potrząsnął nim sprawiając, że Mike prawie upadł. Ściągnął ramiona do tyłu pozwalając pakunkom zsunąć się z jego barków. Były na tyle ciężkie, że zaskoczony Samuel niemal pozwolił mu się rozbić o podłogę. Mikel poczuł znów przyjemną lekkość, od której zdążył już się odzwyczaić. Plecak jest jak... garb, część ciała. I jest źle, jeśli jest lekki.

Łazienka była, tak samo jak całe skrzydło szpitalne, wyłożone białymi kaflami upstrzonymi żółtymi naciekami w miejscach, gdzie przez lata miały kontakt z wodą. Była niewielka, ale znajdowało się w niej wszystko, co trzeba - kabina prysznica, umywalka z wiszącym nad nią smutnym kawałkiem lustra rozbitego już od kilku lat, muszla skłaniająca do filozoficznych przemyśleń i bidet. Mikel zaczął zrzucać z siebie rzeczy. Było to... trudne, zważywszy na to że wszystko było przesiąknięte stężałą już krwią i nieprzyjemnie przywarło do skóry. Był tak zmęczony, że przy ściąganiu spodni stracił równowagę i niemal przypłacił to rozbiciem głowy o ścianę. Ignorując wkurzający śmiech Samuela usiadł, rozebrał się do końca i wlazł do kabiny z prysznicem - Możesz już sobie iść. Postaram się nie utopić - powiedział do przyjaciela
- Starałeś się też nie robić głupich rzeczy - Przeczesał włosy palcami i zgarnął je za ucho - pamiętając o tym co się działo przez ostatnie dwa dni ciężko mi się nie niepokoić. Fiucie - Usiadł pod ścianą i zaczął wygrzebywać nożem syf spod paznokci.
- To nie do końca zależało tylko ode mnie - Mikel ścisnął pięść i natychmiast ją rozluźnił, czując nagłe ukłucie. Spojrzał na swoją dłoń a zerwany paznokieć oklejony dookoła warstewką krwawego błota przywitał się przytępiającym czucie w ręce, obrzydliwym z wyglądu bólem - Kurwa - szepnął sam do siebie. Samuel nie odpowiadał mu dłuższą chwilę.
- Wiesz, że uratowałeś jej życie?
- Wiem - Odkręcił kurek
Woda, przyjemnie gorąca i rozluźniająca mięśnie ściekała po jego ciele ściągając ze skóry brud, pył i krew. Skierował strumień na swoją głowę, opierając się rękoma o ścianki prysznica, zamykając oczy i chłonąc ciepło. Woda docierająca do syfonu była początkowo ciemnobrązowa, później klarując się do różu - zaschnięta krew schodziła najciężej. Stał tak kilka minut bez ruchu nim sięgnął po proste, szare mydło. Przesiąknięty opatrunek zdążył już się obluzować i zsunąć - rzucił go na ziemię. Rana otworzyła się na nowo a krople rozwodnionej krwi rytmicznie zabarwiały płytki pod stopami. Zakręcił wodę, namydlił się dokładnie i usiadł. Zaczął myśleć, pozwalając pianie wyżreć brud wtarty w skórę. Ostatnie godziny były dziwne. Taka sytuacja nigdy nie powinna była się wydarzyć. No i trzy dni na powierzchni? To była długa wyprawa. Może nie najdłuższa ze wszystkich, ale nadal coś. Na pewno podczas niej zdarzyło się zbyt wiele głupich przypadków, kretyńskich błędów których można było prosto uniknąć. Były... niebezpieczne. Do tej pory wszystkie wypady w teren były nie tylko owocne, ale też bezproblemowe. Przestali uważać, za to niepotrzebnie ryzykowali. Głupota, głupota, totalny idiotyzm. Nawet w tych pieprzonych kanałach mogli skończyć jak... - otworzył oczy, przypominając sobie o gładko ogryzionym przez szczury szkielecie jakiegoś nieszczęśnika. I o jego notatniku, który został w kieszeni zapaskudzonej kurtki. Rana, do której dostało się mydło zaczęła szczypać. Wstał i zmył z siebie wszystko, co zostało. Po raz pierwszy od kilku dni poczuł się czysty. Usłyszał szelest, a ręcznik przerzucony nad kabiną znalazł się na jego twarzy.
- Trzymaj. Mike?
- Co?
- Nie zrobisz nic głupszego niż zwykle, prawda?
- Nie wiem o co ci chodzi
- O nią
- Nie - wytarł się i zawiązał ręcznik w pasie - Na pewno nie.
- Dobra. Idę do siebie. Plecak zostawię ci obok łóżka. Klucze masz w tej kieszeni co zawsze?
- Ta. Widzimy się później - Mikel zaczekał aż kroki Samuela ucichną i wyszedł z kabiny. Przyklęknął przy kupce śmierdzących rzeczy i wygrzebał kurtkę, wyciągając owinięty w szmatkę notatnik. Krew przesiąknęła i do niego, zlepiają brzegi stron. Otworzył go i przekartkował - na szczęście materiał zatrzymał większość.  Samuel pomyślał o wszystkim; drelichowy plecak który znaleźli w kanałach leżał pusty obok ubrań. Notatnik włożył tam gdzie go znalazł - przedniej kieszeni. Brudy najostrożniej jak potrafił wrzucił do głównej komory, ale i tak, mimo starań, musiał po wszystkim umyć ręce. Wyszedł z łazienki i usiadł obok lekarza starając się utrzymywać ręcznik w najmniej krępującym położeniu.
- Zęby? - ojciec Samuela wskazał na ranę na ręce z której nadal ściekała krew
- Nie, pazur
- Naprawdę, masz więcej szczęścia niż rozumu, gówniarzu. Od miesiąca nigdzie nie ma nic przeciwko wściekliźnie i boję się, że raczej się nie znajdzie. Swoją drogą, zasłużyłeś na te zastrzyki - przysunął się bliżej i zaczął oglądać ranę. Nie wyglądała tak źle, ale szwy były konieczne.
- Takie przyjemne?
- Koniecznie musisz spróbować. Najwięksi twardziele płaczą ze szczęścia. A teraz nie drzyj się bo ona śpi - wbił igłę ze Szczepionką a nieprzygotowany Mikel zdusił w sobie kwiknięcie z bólu. Kilka chwil później było po sprawie, a Łowca zaczynał się przyzwyczajać do nienaturalnego ściągnięcia skóry. Starał się nie napinać mięśni - rana była zszyta dosyć mocno, a każdy gwałtowniejszy ruch powodował wrzynanie się szwów w ciało. W czasie opatrywania na życzenie ojca Samuela opowiedział co się działo na powierzchni - No to naprawdę dziwne, że tylko rękę ci rozorał i narobił siniaków.
- Prawda. To wszystko?
- Mogę i jeszcze podmuchać na skaleczenia jak bardzo chcesz. Wypad - mrugnął

Mikel zbierając się podszedł do łóżka i pochylił się nad Ino. Spała, oddychając spokojnie i głęboko, a on stał tylko i obserwował dłuższą chwilę.
- Nie. Na pewno nie zrobię - uśmiechnął się i wyszedł zarzucając sobie plecak na ramię